Ostatnie iskry chakry gasły pośród dogorywających drzazg Mokujina, medyków, rannych i ożywieńców rozsypujących się w pył. Wola Ognia ustąpiła niszczycielskiej Burzy, światło Białych Oczu zniknęło w wirze Sharinganów, a w cieniu stóp Szkieletowego Wojownika zamarły krzyki wyczerpanych Shinobi. Ta część wojny dobiegła końca. Garstka przegranych uciekła daleko za wzgórza. Pokaleczeni klęli plugawie w ramionach uzdrowicieli. Jeszcze inni zmienili stronę, przejrzeli na oczy albo doskonale udawali, że przejrzeli. Tak miażdżące zwycięstwo Madary nie mogło przynieść upragnionego spokoju. Tsukuyomi okazało się kolejną legendą, Amaterasu zaśmiewała się do łez, Hashirama odszedł po raz drugi, patrząc z politowaniem na triumfujących, a dumni zwycięzcy już teraz dławili się pychą. Na kanwie tego kataklizmu musiały się zrodzić konflikty. W końcu jedank przemówił Madara:- Susanoo! Przetrwał tylko nasz Ogień! Powstańcie i wykończcie tych, którzy uszli z pola bitwy. Wbijcie noże w serca tchórzy! A tych, którzy wytrwali, tych, którzy przejrzą na oczy, wyleczcie, nakarmcie i w drogę! Ruszamy budować nowy świat. Opuścimy rzeczywistość, w której dobro jest kłamstwem, miłość iluzją, a odwaga ledwie okruchem w sercu wojownika! Teraz postawimy mury, które oprą się Wieczności!
***
Jednymi z dorzynających zlęknione ścierwo byli Frostu i Xiansa. Katana pierwszego nie znała litości. Drugi z chęcią gasił Wolę rozgrzanymi do czerwoności shurikenami. - Katon: Hōsenka no Jutsu - mruknął Xiansa i wetknął płomyk kolejnemu nieszczęśnikowi w gardło.- Takich możemy wykańczać - stwierdził ponuro Frostu - Dla nich już za późno. Mogli tę bitwę potraktować poważniej. I co? I się, *, dziwią. Raiton: Shiden - powiedział jeszcze spokojniej, niż jego kompan i poraził kolejnego leżącego. Bezceremonialnie kopnął jego ciało,splunął i... instynktownie zasłonił się mieczem.- Po*iło cię?! - wrzasnął na użytkownika ognia. Xiansa zbyt swobodnie potraktował żniwa wśród uciekinierów i nie przewidział, że nawet najbardziej tchórzliwe psy wojny potrafią poświęcić swoje ciało, wypełnić je kunaiami i z żelazem po samo gardło poczekać na śmierć - swoją i przeciwnika. Frostu miał nienajgorszy refleks. Odbity kunai wylądował w piasku z głuchym pyknięciem. - Gomen - uśmiechnął się zakłopotany, wątpliwej klasy saper - Nie czułem w nim już życia, a na trening każda pora dobra!
***
Kiedy wrócili na pobojowisko, nie było nikogo. Trudno im było dostrzec kogokolwiek również w dali. Horyzont zazdrośnie strzegł swych tajemnic, kryjąc się pod pierzyną Mgły - tak jakby Zabuza specjalnie powstał i warknął ostrzegawczo: - Dla nich nie ma już ratunku! Wycofajcie się! Zgińcie! Przepadnijcie! Byle jak najdalej od Madary, jego popleczników i... Susanoo. Niepokój wślizgnął się w ich serca. Frostu mimowolnie pomyślał o Orochimaru, Białym Wężu - jeszcze rzadszym niż białe kruki.- Co robimy? - zapytał Xiansa, po raz pierwszy tej nocy śmiertelnie poważny. - Nie ma czasu! Biegniemy! - krzyknął Frostu, trąc katanę. Pochylili się, wyciągnęli ramiona w tył, przyspieszyli i... znaleźli się w innym świecie. To już nie był świat podporządkowany bogowi księżyca. To już nie był świat panów i niewolników. Nie było mocnych i słabych. Nie było Madary i Hashiramy. Oni przepadli. Wszyscy przepadli. Biegli w przeciwnym kierunku. Biegli z myślą, że staną się cegłą dla własnego muru, dla własnego Wielkiego Muru, który dostrzeże nawet On, Tsukuyomi. Zbudują sami takie więzy, że sama Amaterasu z chęcią do nich dołączy!- Zbudujemy swój świat! - krzyknął Frostu, po raz pierwszy od wielu miesięcy oddychając pełną piersią. Był szczęśliwy.- Susanoo! - odkrzyknął Xiansa - Nasze Susanoo! Madara! Słyszysz nas?! Wsadź sobie swoje Sharingany w shiri! Ha! Kiedyś cię znajdziemy! Zobaczysz!
Czuli, jakby wszystko miało się zacząć od początku. Drzewa wkoło nich nie były tymi samymi drzewami. Kopce ziemi wydawały się jakieś obce. Niebo zdawało się obojętnieć w kolorze i stosunku do pierzchającego spod jego stóp świata. Ucichł śpiew ptaków, mrówki zaginęły głęboko w ziemi. Było sucho, cicho... martwo. Tak - to było dobre określenie. Stanęli w obliczu krainy, która umarła. Patrzyli właśnie na skałę, która niegdyś pyszniła się twarzami Hokage. Wspominali pojedynki, treningi, egzaminy, turnieje. Wspominali świst kunaiów, shurikenów i me
***
- Nikt nie mógł tego przeżyć - stwierdził kwaśno Xiansa - Wszędzie śmierdzi trupem. Z daleka czuć, jak jebie.
- Musiał ktoś przeżyć! - zapłakał Frostu - Kirin! - wrzasnął przez łzy, kierując wzrok ku niebu. Nie odpowiedziało. Żadna grzywa, żaden łeb i żadna szyja nie pojawiła się nad ich głowami. Jeżeli wśród chmur nie skryła się żadna z burzowych żyraf, to w okolicy wielu kilometrów nie czekał na nich nawet skrawek zwierzęcia. Zostali sami.
***
- Haha, mówiłem ci, *, że nie jest taki silny! - krzyknął triumfalnie Ormal, klepiąc po ramieniu Szajwera. Obaj ledwo co wygrzebali się z ogromnego gruzowiska.
- Był na tyle silny, że nie obyło się bez pomocy bogów - odparł smutno jego kompan, obserwując, jak bezlitosny Izanagi odbiera kolejnego swojego Sharingana.
- Nie było innego wyjścia. Szkoda tylko, że żadnej ślicznej Shinobi nie zdołaliśmy uratować - uśmiechnął się lubieżnie.
- Jak zwykle - Szajwerowi udzielił się dobry humor Ormala - świat się wali, trup ściele się gęsto, a tobie gejsze w głowie.
- Nie gejsze, tylko wojowniczki - wtrącił się pierwszy - Gejsze są dla ciot, dla feudałów, z których aktualnie ilu żyje? Żaden. Ja będę szukał demonic! W sumie to bez sensu było się ratować. Trzeba było od razu iśc do Jigoku! Tam, w piekle, chociaż byłoby kogo szczypać!
- Dobra. Jesteś cały?
- Taa, tylko tak jakby czegoś mi brakowało - uśmiechnął się krzywo, trąc gałkę oczną bez źrenicy.
- Nie dotykaj - syknął Szajwer - może kiedyś uda ci się, jak Kakashiemu. To kiepskie oko może ci się jeszcze przydać.
- Dobra. Ręce w tył! Biegniemy!
- Dokąd?!
- Na wojowniczki!
***
Bogowie wojny, gdy przed laty siedli i wykłócili ostateczny kształt konfliktu, dziwnym trafem związali ze sobą ogień i błyskawice. Z jednej strony zmusili je do współżycia - tam, gdzie był piorun, coś musiało zapłonąć, tam, gdzie coś się zapaliło, musiały tańczyć iskry - a z drugiej naznaczyli je wiecznym agonem. Od tamtego spotkania burza i pożoga rywalizują ze sobą, krążą w wirze odwetu. Mszczą się, chwytają za gardła... I mimo to wciąż współpracują...
***
- Dorwiemy go! Asekuruj mnie, Danny! - krzyknął Rizano.
- Dobra! Katon: Goukakyuu no Jutsu! - syknął Danny, patrząc z nienawiścią na srebrne włosy ich przeciwnika. Takanooki z gracją szopa prześlizgnął się między kulami ognia i odparował: - Raiton: Chakura Mōdo! Teraz mnie dogońcie, *y!
- Raikage?! - zawahał się Rizano.
- Ma chłopak talent! - zaśmiał się Danny - Dawaj coś mocniejszego, Rizz!
- Dasz trochę wiatru?!
Danny plunął powietrznym śrutem w kierunku rozpędzonego Takanookiego, Przed Endan, najpotężniejszą techniką Rizano, mógł tylko uciekać. Samotny piorun doskonale wiedział, że nie może ryzykować bezpośredniego starca z dwoma parami Sharinganów. Dwóch wkurwionych Uchiha niejednego z silniejszych od niego potrafiłoby pojmać. "Muszę grać jak najdłużej" - pomyślał i przyspieszył. Nie przejął się tym, że grając myszkę w tym wyścigu, przynosi hańbę potężnym Raikage. Zgrabnie unikał kolejnych języków ognia, rozgrzanych do czerwoności shurikenów i malutkich feniksów. "Tylko, ile ja tak mogę wytrzymać?" - jęknął w duchu i... zmienił taktykę.
- Co jest?! - warknął zaskoczony Danny. Zupełnie ogłupiło go zachowanie przeciwnika. Takanooki przestał unikać języków ognia. Zamiast tego nawrócił z uniesionymi w górę dłońmi. Na jego twarzy malował się fałszywy uśmiech.
- Poddaję się. Jesteście lepsi. Możecie sobie wziąć moją katanę. Bo o nią wam chodzi, prawda?
- Pokurwiło gościa całkiem - parsknął Rizano.
- Nic z tego! - krzyknął Danny i plunął najszybszą lawiną iskier, na jaką tylko było go stać. To był błąd. Determinacja ich przeciwnika nigdy nie pozwoliłaby mu na śmierć, nim wszyscy Raikage nie zobaczą, na co go stać. Rizano nie zdążył się obejrzeć, a już klękał z rękojeścią katany sterczącą mu z barku.
- Ty! Zabił mnie! - warknął zaatakowany.
- Dobra robota - uśmiechnął się złowieszczo jego kompan - Zawsze wierzyłem, że genjutsu jest szybsze od piorunów! Giń!
***
Jedną z klęsk, jakie dotknęły okoliczną faunę i florę, były płonące wichry. Nie ma nic gorszego od Rasengana w środku gorejącego kręgu. Nie ma nic gorszego dla środowiska od pojedynków Meijiego i Yanossa. Obaj zaciekle dewastowali wszystko wkoło, nieustannie próbując zdewastować siebie nawzajem. Przed wojną walczyli ze sobą ośmiokrotnie. Za każdym razem wygrywał Meiji. Dziewiątka w świecie Shinobi bywa pokrętną liczbą. Bywały zasadzki dziewięciu maruderów, które kończyły się rzezią, gdy trafiali na niewłaściwe indywiduum. Bywały dziewięciopiętrowe fortece, które padały pod naporem wściekłych Bijuu. Bywały ośmiokrotne serie zwycięstw, po których dziewiąte stawało się niezwykle trudne do osiągnięcia. To była próba przetrwania. Gorycz miażdżona między zgrzytającymi zębami opanowała Yanossa. Brał głębokie wdechy i w końcu zaczął przeważać. Meiji do perfekcji opanował dwa żywioły - i tym zaskakiwał większość swoich przeciwników. Nikt nie okiełznał wściekłego smoka błyskawic, ziejącego zielonkawym płomieniem. Raiton-Katon: Gōryūka no Jutsu, tego gada nie bał się tylko jego przeciwnik.
- Osiem walk to wystarczająco dużo, by odkryć twoją największą słabość, pyszałku! - uśmiechnął się Yanoss.
- No to czekam! - zaśmiał się Meiji. Bardzo nieładnie. Bardzo na swoją zgubę. Nikt nie wychodzi bez szwanku po zlekceważeniu wroga.
- Senpō: Hakugeki no Jutsu!
I nagle okolicę ogarnęło białe światło. Mędrzec z Wężowej Groty mógłby być dumny. Skrzydlaty gad uległ pełzającemu! Kto by nie chciał zobaczyć takiego widowiska?!
- Shine! - zawył dziko i wpakował rywalowi wirującą sferę w gardło...
Zamieszczać posty można dopiero po zalogowaniu się. Logowanie | Rejestracja
Potwierdź polecenie Usuń Wybrany wątek?
Potwierdź polecenie Usuń Wybrany post?